środa, 17 czerwca 2009

Puchar Polski - Malbork

Tuż przed ważnym startem dobrze jest zaliczyć jakiś sprint czy dyszkę biegową. Do MP na długim pozostał tydzień więc Puchar Polski - Malbork super sprint pasował idealnie. Impreza cieszy się dużym zainteresowaniem i dobrą opinią. Od tego roku jest to również impreza memoriałowa Bartka Kubickiego co postawiło kropkę przy decyzji.

W dzień startu okazało się, że mimo ogromnych starań organizatorów, pogoda nie dopisała. Cały dzień padało i wiało, moje 4% tłuszczu mogło nie wystarczyć. Trasa była szybka. Pływanie w rzece, skrócone, chyba ze względu na pogodę i podobno woda miała 15 stopni w co mocno wierzę. Rower 15km, płasko jedna nawrotka. Bieg podobno widowiskowy.
Troszkę kolejkowania z zapisami, przynajmniej poznałem ciekawe osoby. Wstawienie do boksu (pozdrowienia dla lekkoatletów z Gniezna :) ) rozgrzewka i na start. Zdziwiłem się, że z moim przygotowaniem pływackim zostałem wyczytany do pierwszego rzędu. Nie powiem, to było miłe. Woda bardzo zimna, start wąski, więc do pierwszej boi było ciężko. Udało mi się wyjść z wody około 7 miejsca, szybki boks pozwolił mi wybiec jako 4/5ty. Jechałem w parze z kolegą, miał gorszy dzień więc inicjatywę gonienia wziąłem raczej na siebie. Pod wiatr szybko dochodziliśmy prowadzącą grupę 3 osób. Z wiatrem strata się nieznacznie zwiększyła, ale wciąż w kontakcie wzrokowym. Tuż przed zjazdem do boksu, zaraz po wyjęciu nóg z butów w ułamku sekundy zaliczyłem upadek. To było na prostej, płaskiej drodze, sam. Po fakcie słyszałem ze 4 wersje jak to się stało ale prawda czasem w swojej prostocie wydaje się niemożliwa. Prawdopodobnie nałożyło się wiele czynników, było mokro, mocno wiało a czasowy rower mimo, że z barankiem jest wciąż podatny na boczne wiatry. Środek ciężkości miałem przesunięty bo jeszcze się nie zdążyłem wyprostować, opony slicki nigdy wcześniej nie używane na deszczu. No i w końcu mogła tam być jakaś plama oleju, pył, cokolwiek, gdy jest mokro szosa staje się gospodarzem programu "gwiazdy tańczą na lodzie". Nie usprawiedliwiam się, nie jeden upadek czy kraksę zaliczyłem a z jeszcze większej ilości uszedłem cało. Po prostu miałem pecha. Czasami tak się zdarza....
Karetka szybko zwinęła mnie z trasy. Trupiarnia była chyba w jakiejs piwnicy bo po 10 sek. cały dygotałem jak bym tańczył elektro-boogie. No to sruuuu maciusia na stół i szyjemy. Gdy już mnie zacerowali jak dziurawą skarpetę zainteresowali się dlaczego per pacjent tak się trzesię ? może dostał ataku czy może jakieś drgawki?. Nie bardzo wiedzieli co maja zrobić, a moje stwierdzenie, że przed chwila pływałem w 15 oC Nogacie wydawało się tak absurdalne, że wręcz nieprawdopodobne. Stwierdzili, że ja nie pływałem tylko na rowerze jechałem. Gdy już uświadomiłem ich co to jest triathlon, wtedy wpadli na genialny pomysł, że może mi kurde jest zimno skoro leżę w mokrym stroju startowym na metalowym stole w jakiejś piwnicy!!!!!
Żeby nie było, że tylko narzekam to zrobili mi fajne foty z wycieczki rentgenem oraz powiedzieli, że mam nasrane i nie wymieszane, że trenuję coś takiego :)
Po powrocie na miejsce startu zostałem bardzo mile przez wszystkich przywitany. Dostałem wielki puchar "dla największego pechowca" oraz brawa. Bardzo dziękuję wszystkim za słowa otuchy i takie powitanie. Nie myślałem, że tyle osób jest zainteresowanych moim losem. To właśnie podoba mi się w sporcie. Walczymy ze sobą, przeżywamy swoje sukcesy i porażki ale po zawodach są chwile gdy ludzie są prawdziwi. Inni nie rozumieją, że tu chodzi o człowieka, który stoi obok Ciebie na starcie..... Jak żadko zdarza się to w tych czasach.

Zawsze powtarzam sobie, że ból to tylko stan umyłsu, a więc kwestia koncentracji ...
W tej bitwie przegrałem bardzo dobre miejsce na PP oraz start na Mistrzostwach Polski, mojej drugiej docelowej imprezie w tej części sezonu. Mam 15 szwów na twarzy, krwiaka podspojówkowego, rany palone, sporo szlifów, głównie dłonie, kostki, bark. Rozcharatane palce zarówno u rąk i nóg. Z dobrych informacji....rower cały. Po 24 godzinach mój stan się trochę pogorszył. Pojawiło się zagrożenie dla oka i podejrzenie o krwiaka na mózgu lub wstrząs. Tym razem miałem jednak szczęście. Po 4 dniach puchnięcia nastąpił zwrot i bardzo szybkie gojenie ran. Zadziwiająco szybkie.

Ten wypadek nie jest dla mnie tragedią. Jest kolejnym szczeblem w długiej i mozolnej drodze do mistrzostwa. Czasem trzeba wszystko przegrać, żeby wiedzieć jakie to cenne i wygrać innym razem.

2 komentarze:

  1. Świetna relacja !
    Życzę sukcesów skinner :)
    -Miecho

    OdpowiedzUsuń
  2. Maciuś tylko najlepsi upadają bo ciągle jeżdżą na granicy. Asekuranci nigdy i teraz już wiesz do jakiej grupy należysz :)
    Pozdrawiam i życzę niewidocznych blizn ;) Adam-trener

    OdpowiedzUsuń